Zielona Agenda i dwa duże rozczarowania: wykluczenie Polski i krótkowzroczność(?) UE.

Lektura Green Deal napawa optymizmem, bo pełna jest postępowych i odważnych założeń na przyszłość. Dość wszechstronnie przedstawiono konieczne kierunki rozwoju energetyki i ochrony środowiska. Wszystko to wygląda ładnie i cieszy, trzeba jednak będzie przełożyć ten plan na konkretne plany cząstkowe obudowane gigantyczną ilością prawa i biurokracji. Również pieniędzy. Uczynienie OZE prawdziwie „czystym” źródłem nie będzie łatwe, bo jak niezbyt powszechnie wiadomo, za ich produkcją stoi cierpienie tysięcy ludzi i degradacja środowiska na wielką skalę. Na przykład turbiny wiatrowe są w swojej istocie dość brudnym źródłem energii, o czym w Europie najchętniej się milczy. Chodzi o niezbędne do działania turbin tzw. REE – „metale ziem rzadkich”, których rzadkie występowanie (Chiny ok. 85%, reszta głównie w Wietnamie, Mongolii, Kazachstanie, Indiach i Afganistanie), trudny proces wydobycia i wyodrębnienia tych metali od siebie generują wysokie koszty środowiskowe i finansowe. W efekcie uzyskania REE do ekosystemu trafia kilkadziesiąt miliardów litrów trującej wody, a przy okazji wydobycia uwalnia się też radioaktywny uran. Kto pracuje w tych kopalniach i w jakich warunkach? Organizacja Human Rights Watch informowała już, że w chińskich kopalniach korzysta się z zambijskich górników, którzy przez cały rok pracują przez 12-18 godzin dziennie, bez dostępu do wody pitnej czy sprzętu ratunkowego. Amerykański Departament Stanu informował też o górnikach z Mozambiku wyposażonych w opaski z napisem „escravo”, co po portugalsku znaczy „niewolnik”. Samochody elektryczne natomiast to problem produkcji specjalnych akumulatorów i tego, co z nimi robić po ich zużyciu. I tak można przy każdym „czystym” źródle energii czy pomyśle na ochronę środowiska wyciągać „brudy”. Myślenie życzeniowe pozwala w OZE widzieć czystą energię, rzeczywistość jednak wygląda inaczej i poważnego pochylenia się nad tym zagadnieniem zabrakło w Zielonej Agendzie.

Ale to i tak mniejszy problem wobec dwu rozczarowań, jakie towarzyszą przyjęciu Green Deal.

Pierwsze to oczywiście decyzja polskiego rządu. Wypisanie nas z rodziny normalnych europejskich państw poraża swoją krótkowzrocznością. Dalej będziemy umierać w smogu trując się m.in. brudnym rosyjskim węglem. Nie będę rozwijał wniosków z fatalnego wyłączenia Polski z osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 r., bo każdy w miarę rozgarnięty homo sapiens rozumie, że o miejsce w jakim się żyje trzeba dbać. Dla siebie i przyszłych pokoleń.

Drugie rozczarowanie to przyjęta przez Europę dość zachowawcza strategia opierająca się na dostępnych dziś bądź rozwijających się już sektorach wytwarzania energii. Konkretnie, mam tu na myśli brak odniesienia się do konieczności rozwoju energetyki termonuklearnej. Najważniejszą cechą fuzji termojądrowej jest to, że energia powstała w wyniku reakcji syntezy nuklearnej jest całkowicie czysta, nie generuje absolutnie żadnych odpadów. Byłoby to najbardziej efektywne a przy okazji idealnie czyste źródło energii dla naszej cywilizacji. Paliwem jest tu zwykła woda, której na Ziemi mamy pod dostatkiem, dzięki czemu opanowanie reakcji fuzji oznaczałoby niewyczerpalne źródło energii dla wszystkich ludzi na całej planecie. Dla światowej gospodarki i całego systemu funkcjonowania społeczeństw oznaczałoby to zupełnie nową erę. Możliwa byłaby realizacja gigantycznych projektów o skali globalnej, również tych pozwalających na pochłanianie nadmiernie zgromadzonego dwutlenku węgla, a które potrzebują wielkich ilości energii.

Kilkanaście dni temu w centrum badawczym w Chengdu Chińczycy ukończyli budowę swojego eksperymentalnego reaktora fuzji termonuklearnej HL-2M, którego zapłon planowany jest na 2020 r. Projekt jest rzecz jasna tajny i żadnych szczegółów Chiny na zewnątrz nie wypuszczają. Co prawda Chiny współpracują przy budowie Międzynarodowego Eksperymentalnego Reaktora Termonuklearnego ITER we Francji, jednak przeznaczeniem tego reaktora nie jest produkcja prądu, tylko prace badawcze (ma być oddany do użytku w 2035 r.).

Prace nad energetyką termonuklearną wykraczają poza tradycyjne wspieranie innowacji i nowych technologii. Ilość środków potrzebna do ostatecznego uruchomienia takich elektrowni jest potężna, niemożliwa dziś do oszacowania, ale z pewnością daleko wykracza poza indywidualne możliwości państw członkowskich, firm energetycznych czy Europejskiego Instytutu Innowacji i Technologii. Przyjęty przez Green Deal horyzont czasowy to nie 3-5, lecz 30 lat, a co za tym idzie, można się było spodziewać przynajmniej zaakcentowania wysokiej rangi energetyki termonuklearnej dla przyszłych pokoleń.
W takich ramach czasowych UE chcąc walczyć nie tylko o przyszłe środowisko naturalne, ale również o konkurencyjność swojej gospodarki nie może chować głowy w piasek i zasłaniać się wielkimi kosztami, szczególnie, jeśli konkurencja wydaje się nas wyprzedzać. No chyba, że koncentracja Zielonej Agendy wokół przyjętych rozwiązań energetycznych, które dadzą dochody wielu istniejącym dziś w Europie koncernom mającym rozwinięte skrzydła w poszczególnych „czystych” branżach energetycznych i z nią powiązanych, to nie przypadek. Któż i w jakim celu miałby bowiem inwestować w drogie badania nad energetyką termonuklearną, skoro docelowo skasuje ona dochody m.in. z węgla, wiatraków, fotowoltaiki czy klasycznej energetyki jądrowej? Chin nie można posądzać o brak gotówki czy niedostatek wizji rozwojowych. Chiny nie czekają i robią już swoje z pełnym rozmachem. Jeśli opanują reakcję fuzji przed Europą, szybko zostawią nas w tyle.

Nas? No niezupełnie nas. Wycofanie Polski z europejskiego peletonu, który i tak planuje powolną jazdę w światowym wyścigu, jest w rzeczywistości wsadzeniem górniczego kilofa w szprychy biało-czerwonego roweru i przywiązaniem do siodełka worka z węglem. Towarzyszy temu propagandowe szastanie słowem „sukces”. Nie dziwmy się więc, że młode pokolenia Polek i Polaków patrzących na swoją przyszłość w 2050 r., nie będą chciały narażać zdrowia swojego i bliskich, w dodatku na głodowych emeryturach, w efekcie czego rozjadą się po Europie i świecie. Panie Premierze Morawiecki, czas się obudzić z potwornego snu!

Piotr Musiał

About Piotr Musiał
Przewodniczący Wolność i Równość

Leave a comment

Your email address will not be published.